Artykuł o naszej koleżance, który ukazał się w tygodniku „Dobry Tydzień”.
Dorota Bilecka z Piaseczna
Chciałam zobaczyć morze
Początkowo nie wierzyła, że jako osoba niewidoma może popłynąć w rejs. Gdy tego spróbowała, okazało się, że nie może bez tych emocji żyć.
Na dworze jest jasno, ale okna w mieszkaniu Doroty Bileckiej z Piaseczna są zasłonięte. Półmrok domownikom nie przeszkadza – są niewidomi. Za konsoletą pełną przycisków siedzi mąż pani Doroty, Tomasz. Na co dzień pracuje jako dźwiękowiec, właśnie kończy składać audiobook. Żona siada przy nim, zakłada słuchawki. –Tu jest filmik, jak wspinam się po maszcie, a tu są moje zdjęcia za sterem – opowiada, wskazując na ekran komputera. Jej przygoda z morzem zaczęła się w 2007 roku. Na jakimś spotkaniu klasowym Tomek, który jeszcze wtedy nie był moim mężem, powiedział, że wziął udział w pierwszej edycji projektu „Zobaczyć morze”. Mówił, że popłynął w rejs – opowiada pani Dorota. Rok wcześniej niewidomi po raz pierwszy wyruszyli w morze na żaglowcu, a stało się tak za sprawą niewidomego piosenkarza z Warszawy Romka Roczenia. Przez lata z powodzeniem śpiewał szanty – Pewnego dnia pomyślałem, że nie wiem, o czym śpiewam. Postanowiłem sprawdzić. Wypłynąłem w rejs Zawiszą Czarnym i gdy byłem na morzu, zrozumiałem, że nie jestem w stanie przekazać innym niewidzącym swoich odczuć z tego miejsca. Tej nutki niepokoju, odrobimy niepewności, całej gamy nowych dźwięków. I smaku zwycięstwa, gdy już się dopłynie do brzegu. To po prostu trzeba przeżyć. Postanowiłem, że zorganizuje rejsy dla niewidomych – opowiada. I tak się stało. Założenie tego projektu jest takie, że połowę załogi stanowią osoby widzące, a połowę niewidomo.
W styczniu 2008 roku Dorota Bilecka dostała się na listę chętnych. – OK., pomyślałam. Na lądzie nie mogę prowadzić samochodu, a słyszałam, że podczas rejsu powierzą mi kierowanie statkiem – opowiada. Tomek tłumaczył jej, że gdy dostanie ster do rąk, będzie miała przed sobą kilkadziesiąt kilometrów morza. Mówił też, że jest tam kompas, który podaje na głos stopnie. Musiała tylko dolecieć do Bergen w Norwegii, skąd żaglowiec miał płynąć do Danii. – Gdy wylądowałam w Norwegii, od razu poczułam różnicę pomiędzy ulicą warszawską a norweską. Było ciszej. – Gdy wchodziliśmy na pokład, właśnie zmieniała się załoga, więc obijaliśmy się o siebie. Ja byłam w pierwszej wachcie, ktoś powiedział, że śpię na dole w kubryku, po prawej stronie od łazienki. No dobra, myślę, tylko gdzie ta łazienka? Patrzę rękami – jest. A potem, gdy kilka razy przeszłam się po Zawiszy, pamiętałam już gdzie co jest. Miałam tylko problem ze znalezieniem mopów, środków czystości – wspomina pani Dorota. Bo podczas rejsu nie ma taryfy ulgowej dla niewidzących. Sprzątają pokład, gotują, pełnią wachty nawigacyjne, a nawet wspinają się po masztach. Pani Dorota sprawdziła w końcu, jak działa mówiący kompas. Usłyszała, jak podaje na głos stopnie i wychylenie żaglowca. W czasie tego rejsu rozszalał się sztorm. Bujało 8-9 w skali Beauforta. Zupę można było jeść tylko w kubkach, a po statku można się było poruszać wyłącznie w specjalnych szelkach i przypinać się do ścian, by się nie przewrócić. W takich trudnych sytuacjach niewidomi nie wychodzą na pokład ze względów bezpieczeństwa.
– Byłam już na czterech rejsach, właśnie szykuję się do kolejnego – mówi pani Dorota. Dzięki nim stała się silniejsza psychicznie, kreatywna, pewna siebie. Bo naprawdę udało się jej zobaczyć morze.