Już za kilka dni rozpoczyna się IV edycja projektu „Zobaczyć morze”. Możesz w kilku słowach opowiedzieć, jak zrodził się pomysł?
Jak to często w życiu bywa – zadecydował przypadek. Jeden ze „Starych Dzwonów”, Marek Szurawski, organizował kiedyś rejs-seminarium na „Zawiszy”, na Morzu Śródziemnym. Zadzwonił do Romka Roczenia, że ma wolne miejsce (Romek prosił go kiedyś, że chętnie by się wybrał na morze, o którym śpiewa, ale nigdy na nim nie był) i zadzwonił też do mnie, że bardzo mu zależy, abym ja ten rejs prowadził. W ten sposób poznaliśmy się z Romkiem. Potem, w kolejnych latach Romek był ze mną na czterech czy pięciu rejsach. I tak on się uczył morza, a ja się uczyłem świata niewidomych.
Ile czasu zajęło podjęcie decyzji o poprowadzeniu żaglowca „Zawisza Czarny” z niezwykłą załogą, której połowę stanowiły osoby niewidome?
Chcesz dokładnie? 0,37 sekundy! ;-)) A mówiąc serio – było tak: Zadzwonił kiedyś Romek, że musimy się spotkać, bo on ma szalony pomysł i poszukuje drugiego wariata, żeby to zrealizować. Pomysł polegał na tym, żeby „wypchnąć” na morze innych niewidomych. Pierwsza myśl – zabrać trójkę czy czwórkę niewidomych – od razu odpadła. Wiedzieliśmy, jak to się skończy. Oni „zginą” wśród widzących i zacznie się „nie, stary, zostaw, ja to zrobię za ciebie”. W rezultacie po paru dniach będziemy mieli trójkę „biednych niewidomych”, obsługiwanych przez nas, wspaniałych mężczyzn na swojej ożaglowanej maszynie.
Postanowiliśmy pójść „na całość”. Przyjąć na „Zawiszę” tak dużo niewidomych, aby postawić widzących w sytuacji: albo wciągną niewidomych do wspólnej pracy, albo urobią się po łokcie. Stąd pomysł fifty-fifty. Połowa załogi – to niewidomi.
Podjęcie się bycia kapitanem tak nietuzinkowego żaglowca wymaga odwagi. Jakie doświadczenia pomogły ci najbardziej podjąć decyzje o wypłynięciu na nowe obszary, ale i w czasie rejsu?
Nie przesadzajmy z tą odwagą. Ja pływam na „Zawiszy” jako kapitan już ponad 30 lat, więc trochę ten żaglowiec znam. A już Horacy powiedział „Navem agere ignarus navis timet”, czyli „boi się prowadzić statek, kto się na nim nie zna”.
Nie obawiałeś się ryzyka, jakie niesie za sobą wzięcie na pokład takiej załogi? Zawisza nie jest „najłatwiejszym” żaglowcem.
Nie. „Zawisza” rzeczywiście nie jest najłatwiejszym, ale za to bardzo bezpiecznym żaglowcem, a to jest najważniejsze. A ryzyko jest zawsze, że wspomnę powiedzenie o możliwości oberwania cegłą w drewnianym kościele. Doświadczenie pozwala jednak na zminimalizowanie ryzyka.
Jak radziły sobie osoby niewidome podczas żeglowania?
Znakomicie. Po wyjściu z Gdyni, zanim opuściliśmy redę już postawiliśmy wszystkie żagle. Sterowanie niewidomi opanowywali z reguły szybciej, niż widzący, którzy robili to pierwszy raz. Sterowali „na słuch”. Mówiący kompas i mówiący wskaźnik wychylenia steru umożliwiały niewidomym sterowanie i to precyzyjne.
Jakie znaczenie dla byłych już uczestników projektu Zobaczyć Morze miał ten rejs?
I kto to pyta? Pani magister, która najpierw zbadała ankietowo temat niewidomych uczestników rejsu, a potem napisała i obroniła na 5 pracę magisterska dotyczącą Projektu „Zobaczyć Morze”! Dla wszystkich było to niesamowite przeżycie, a większość chce pływać jeszcze i jeszcze. Pochwal się, daj tu link do swojej pracy, przecież została już opublikowana w Internecie.
Jak w tym wszystkim odnajdują się osoby widome? Dla nich też jest to szkoła życia?
Mówiąc szczerze – startując w pierwszy rejs trochę się obawiałem, jak będzie się zachowywać widząca część załogi. Zwłaszcza, że nie stosowaliśmy żadnego kryterium „eliminacyjnego”. Tyle, że załoga widząca wiedziała, w co się wplątuje i znała moją obietnicę, że czeka ich „krew, pot i łzy”. Załoga widząca dobrała się wspaniale. Integracja nastąpiła dosłownie w pierwszych godzinach, a przyjaźnie zawiązane w tym rejsie trwają do dziś.
Takie przedsięwzięcie to dodatkowy trud organizacyjny- kto zaangażował się w projekt, z jakimi przeciwnościami trzeba było się zmagać, a kto go wspierał od początku i komu zawdzięczamy taką ideę?
Pierwszy rejs organizowaliśmy od początku do końca „my we dwóch”, to znaczy Romek Roczeń i ja. Pomagał Robert Krzemiński. Na szczęście w rejsie tym Robert, czyli „Krzemień” na co dzień poważny pan, członek zarządu bardzo dużej firmy, wziął udział jako „szara kanaka”. Cała impreza go zafascynowała. Zaangażował się w to po uszy i od drugiego rejsu, to on właśnie jest głównym organizatorem. Kto wspierał? Po pierwsze – i chwała mu za to – armator. Konkretnie – szef Biura Armatorskiego „Zawiszy Czarnego”, Staszek Teichert. Nie miał cienia wątpliwości, że wyczarteruje „Zawiszę” na potrzeby tego rejsu. I druga postać – to Tomek Honkisz, właściciel tawerny i szef Fundacji „Gniazdo Piratów”. Fundacja wzięła na siebie wszystkie operacje finansowe, bo my chcieliśmy uniknąć sytuacji, że wpłaty i wypłaty przechodzą z ręki do ręki, bez żadnej dokumentacji. Sprawa musiała być (i jest do dziś) czysta i jawna finansowo.
Gdyby była możliwość zbudowania nowego żaglowca, dostosowanego do wymagań niewidzących, jak i innych grup niepełnosprawnych co byś zmienił w konstrukcji?
Wielką zaletą „Zawiszy”, z punktu widzenia takich rejsów, jest wspólne pomieszczenie dla całej załogi, czyli kubryk. To niesłychanie sprzyja integracji. Wadą jest natomiast umieszczenie różnych pomieszczeń na różnych poziomach. Łazienki są obok kubryku, ale aby skorzystać z toalety trzeba się ubrać i wyjść na pokład, bo wc są w nadbudówce. Podobnie z kambuzem. Posiłki trzeba przenosić przez otwarty pokład i znosić do kubryku po stromych schodach. Dla osób na wózkach żaglowiec ten jest wyjątkowo, przepraszam za kolokwializm, upierdliwy. Większość progów ma wysokość ok. 30 cm, a na szerokość – wózek nie mieści się w żadne, powtarzam, żadne drzwi. Żaglowiec dla niepełnosprawnych powinien mieć co najmniej równe podłogi bez progów, szerokie drzwi, zapewniać swobodne życie pod pokładem, jeśli nie ma się wachty, a na pokładzie powinny być ograniczone do niezbędnego minimum knagi, kabestany i inne pułapki dla niewidomych i „wózkowców”.
W jaki sposób odbywał się dobór załóg, czy byli to niewidzący zrzeszeni w jakiejś organizacji czy raczej poczta pantoflowa?
Niewidomych „organizował” Romek, bo ja nie miałem żadnych znajomości w tym środowisku. Widzących szukaliśmy wśród znajomych żeglarzy albo braliśmy z ogłoszenia, w sensie dosłownym. Większość „naszych” niewidomych należy do Polskiego Związku Niewidomych, ale organizacja ta zupełnie nie interesowała się tym rejsem. Następnymi również. O, przepraszam. W ubiegłym roku było zainteresowanie. Kiedy my byliśmy w rejsie do Bergen, w Gdańsku, na targach żeglarskich, na stoisku „Zobaczyć morze”, które dostaliśmy od organizatorów gratis, zadzwonił działacz PZN, szczebla pomorskiego, który zrobił awanturę, jakim prawem śmiemy coś robić bez wcześniejszego uzgodnienia z ich związkiem!
Czy koszty uczestnictwa w wyprawie są pokrywane całkowicie z wpłat uczestników? Czy też są dotowane przez pomocne organizacje?
Te rejsy są droższe od zwykłych, bo dochodzą dodatkowe koszty: chociażby aparatura „gadająca”, mapy wykonane techniką Braille’a, wydawanie grubej książki, również „brajlem”, w której są rysunki z opisami lin, żagli, nagielbanków itp. Od początku chcieliśmy uniknąć sytuacji, żeby o tym, kto płynie, a kto nie – nie decydowała sytuacja materialna niewidomego. Czyli – jeśli masz pieniądze – płyniesz, jeśli pochodzisz z ubogiej rodziny – spadaj. Zaczęliśmy „od końca”: Ile może kosztować 10-dniowy rejs na trasie Gdynia-Kopenhaga-Goeteborg-Oslo oraz powrót samolotem, żeby stać na to było przeciętnie zarabiająca rodzinę? Oceniliśmy to na 1000 złotych. Resztę musieliśmy zdobyć od sponsorów. Tę zasadę stosujemy do dziś, chociaż nie udało się utrzymać ceny i dziś uczestnicy płacą 1400. Reszta pochodzi od sponsorów.
Czy program pobytu na lądzie, w odwiedzanych portach również został zmodyfikowany specjalnie dla potrzeb uczestników?
Staramy się organizować spotkania z niewidomymi „tubylcami”. Jeśli chodzi o zwiedzanie – od początku wprowadziłem zasadę, że oficer zajmuje się swoją wachtą również w porcie i zwiedzają miasto razem.
Co mówią przepisy morskie o tak zróżnicowanej pod względem możliwości załodze? Czy wzięcie na pokład osób niepełnosprawnych wiąże się z jakimiś obostrzeniami?
Ha! Na szczęście żaden Wysoki Urząd nie przewidział takich bezeceństw, jak rejs z połową załogi w postaci niewidomych, więc nie wydał (jeszcze) przepisów zabraniających. W rezultacie reguły gry ustalam ja i biorę za to odpowiedzialność.
Czy Twoje zaangażowanie w projekt słusznie odbiera się jako dzielenie się miłością do morza i żagli? Robieniem czegoś do czego masz przekonanie, że jest słuszne, czy może chciałbyś swoją postawą nam coś przekazać?
Znasz chyba tzw. Regulamin Zbierajewskiego. Jest już kilka, czy kilkanaście jachtów prywatnych, na których właściciele powiesili ten regulamin w mesie, wygrawerowany na tabliczce mosiężnej. Żeglarstwo ma być przyjemnością, dawać frajdę. Z pozycji kapitana, w majestacie prawa można zgnoić załogę i zamienić rejs w koszmar. Ale skoro jest to łatwe – jest również mało ambitne. Ja się nie muszę dowartościowywać pokazując, jaką mam władzę. Lubię tę robotę, więc chcę, żeby ci, którzy ze mną pływają, też to polubili.
Rejsy z niewidomymi – to trochę co innego. Celem nie jest dopłynięcie do Oslo, Bergen czy Amsterdamu. Właściwie nie ma żadnego znaczenia czy płyniemy tu czy tam. My stawiamy przed niewidomym zadanie na pierwszy rzut oka niewykonalne. On musi pokonać własną słabość. Sam. My mu tylko w tym pomagamy. Inaczej mówiąc – dajemy kopa psychicznego.
Co Tobie osobiście dał ten rejs? Satysfakcję, zachwyt, czy może dużo wysiłku i stresu?
Wszystko. I satysfakcję, i zachwyt, i dużo wysiłku, i dużo stresu. Podam ci dwie skrajności:
Po pierwszym rejsie na „Zawiszy” zimą, na początku stycznia prowadziłem rejs na „Pogorii” na Morzu Śródziemnym. Były wolne miejsca. Bez żadnej agitacji ani akwizycji zgłosiło się 11 osób niewidomych i niedowidzących. W dwa miesiące później, na dorocznym zebraniu Rady STAP-u, czyli armatora „Pogorii”, komisja rewizyjna STAP-u przejechała się po mnie jak po łysej kobyle, bo to przecież skandal, żeby Zbierajewski uprawiał ewidentną samowolę, zabierając na rejs jakichś tam, panie, niewidomych, i to, o zgrozo, bez zgody zarządu!
I skrajność druga: We Wrocławiu mieszka Bożena. Nauczycielka z zawodu, matka trzech dorosłych synów. Straciła wzrok sześć lat wcześniej i był to dla niej taki wstrząs, że przez te sześć lat nie odważyła się wyjść sama z domu. Za namową znajomego, też niewidomego, wzięła udział w drugim naszym rejsie, z Gdyni do Amsterdamu. Przyjechała spięta, bojąca się wszystkiego. Pierwszego dnia trzymała się kurczowo wszystkiego i wszystkich. Potem poszła do kambuza i pomagała w przygotowywaniu posiłków i zmywaniu naczyń. Potem zaczęła razem z innymi stawiać żagle, a po dwóch dniach stanęła za sterem. Z Amsterdamu wróciła do domu autobusem wraz z całą załoga i przysłała nam SMS: „Pokazaliście mi, jak można żyć. Dziękuję. Bożena” . Po rejsie zapisała się na kilka kursów dla niewidomych, w tym na kurs obsługi komputera. Znalazła pracę. Teraz pracuje przy komputerze, a w wolnych chwilach zbiera załamanych utratą wzroku ludzi i przekonuje, że wprawdzie oni stracili możliwość widzenia, ale ten cholerny świat nadal istnieje, więc oni muszą sobie znaleźć nowe miejsce.
Czy myślisz, że po otrzymaniu takiego SMS-u przejmę się głupstwami wygadywanymi przez Jej Wysokość Komisję Rewizyjną?
Czy imprezę można uznać za cykliczną i spodziewać się kolejnych edycji w następny latach?
Ta impreza już jest cykliczna. Pierwszy rejs był z Gdyni do Oslo. W następnym roku było tylu chętnych, że zrobiliśmy dwa: Gdynia – Amsterdam wokół Jutlandii i z powrotem przez Kanał Kiloński. W ubiegłym roku – trzy rejsy: Gdynia – Bergen – Den Helder – Gdynia. Etap Bergen – Den Helder był jednocześnie udziałem w regatach Tall Ship’s Races. Impreza stała się międzynarodowa, bo w tych trzech etapach brało udział czworo Norwegów, Anglik i Włoch. W tym roku płyniemy do Kłajpedy, Helsinek i Tallina. Z drugą załogą wracamy z Tallina przez Hanko, Visby i Kalmar.
Zaraza się rozszerza. W Gdańsku powstała Fundacja „Keja”, kierowana przez Sylwię Skuzę. Dziewczyna straciła wzrok, ale ma więcej energii niż dziesięciu widzących. Już z fundacją związało się parędziesiąt niewidomych osób. Przyłączyli się także właściciele małych jachtów. Razem urządzają imprezę „niewidomi witają niewidomych”. Trzeciego października kilkanaście jachtów z jedną, dwiema czy trzema osobami niewidomymi na pokładach wypłynie na Zatokę, na powitanie „Zawiszy” wracającego z Tallina. Prezydenci Gdańska i Gdyni obiecali też wziąć w tym udział. Mam nadzieję, że Neptun będzie łaskawy i pozwoli małym jachtom wyjść z Górek Zachodnich i wrócić.
Dziękuję za rozmowę.
Nie możemy się już doczekać relacji nadsyłanych z pokładu Zawiszy Czarnego.
Ewa Skrzecz
Źródło: My żeglarze