BlindDZ 2019, tak było


Oto relacja jednej z uczestniczek. Mało w niej faktów, za to aż pęka od emocji i wrażeń. I o to chodzi.

1. Początki.

Kiedy dotarł do mnie mail o kolejnej edycji BlinDz, przyznaję, zastanawiałam się chwilę, czy aby na pewno powinnam jechać. I nie to, że nie kocham już żagli, pływania i w ogóle. Nie, nie! Chodziło raczej o stan mojego mózgu, którego ostatnio mniej jakoś się robi, a to z kolei grozi zamknięciem na odpowiednim oddziale… No, wiecie, o co chodzi, prawda? Przekonało mnie jednak jedno kapitańskie zdanie: „Ty się nie zastanawiaj, Ty jedź”. No i co miałam zrobić? Kapitanowi przecież się nie odmawia. Posłałam więc zgłoszenie, gdzie trzeba… i czekałam. A było na co czekać.

2. Załoga.

Dzicy. Szaleni. Zakręceni. To mogłabym napisać, gdybym wiedziała, że tego nie przeczytają. Skreślę to więc i zacznę jeszcze raz.

Kilka dni przed wyjazdem obmyśliłam plan idealny: dostarczyć załodze coś ekstra, bo biedni pewnie będą głodni i spragnieni. Nabyłam więc drogą kupna odpowiednie produkty i z pomocą mamy – sztuk jeden – plan zrealizowałam. A że mama chciała zostać doceniona, to dopilnowała, by na jej ręce znalazła się opaska z jakże wiele mówiącym napisem „Pomagam”. Pomoc rzecz ważna, a i pewność była, że niewidoma część załogi ów napis zauważy i doceni. Mój przedział docenił, a czy reszta także – nie wiem, choć jeśli miałabym oceniać po tym, jak szybko zniknęły ciastka, to cóż, chyba tak. A potem nastąpiła dzikość.

3. Lądowo.

Ognisko, śpiew, więcej śpiewu i klimat ogólnie, tak w wielkim skrócie mogłabym opisać to, co działo się poza wodą. Byliśmy tak różnorodną, a co za tym idzie, uzupełniającą się załogą, że drugiej takiej nie znajdziecie. Wiem, wiem, mówiłam to już przy innych rejsach, ale to chyba o czymś świadczy, prawda? Fajnie było czegoś się o nich dowiedzieć, porozmawiać tak po prostu i powspominać. Bo tak, wspominaliśmy – zwłaszcza w pokoju. Nieważne, że zmęczeni – kiedy spać się nie da, trzeba wspominać, aż się każdy spłacze ze śmiechu.

4. Na wodzie.

Na kapitańskie „Kto jest odważny”? próbowałam ukryć się w moim bezpiecznym wnętrzu, ale się nie udało i posłana zostałam prosto w paszczę potwora. Bo czym, jeśli nie potworem, jest jednostka zwana smoczą łodzią? Wywrotne, mówili. Trzeba się zgrać, mówili. Mówili też, że jak już wpadniemy do wody, to trzeba od razu przewrócić się na plecy i przygodę wziąć na klatę. I wzięliśmy. Wciąż jeszcze słyszę nasze ra-zem, ra-zem niosące się wszędzie, gdzie udało nam się dowiosłować dzielnym smokiem. A żeby nudno nie było, to pojawiały się też pieśni, które wczoraj jeszcze umiałam, dzisiaj już niekoniecznie (to na pewno wina niewyspania). Ale na głosy szło. I równo z będnem i wiosłami. Nie wiem tylko, dlaczego niektórzy nie chcieli hejać. Obiecajcie poprawę, dziady, bo następnym razem z Wami nie płynę! Nie mieliśmy ani kawałka żagla, ale mieliśmy siebie. Potem i żagle się pojawiły, kiedy tylko przesiadłam się na drugą jednostkę, od której to nazwa imprezy BlinDz się wzięła. Ale ja już nad nową nazwą myślę, bo następnym razem podobno jeszcze jeden smok ma się pojawić. A skoro BlinDz od łodzi się wzięło, to może teraz warto postawić na „ice dragon”? (ice brzmi ok, a czyta się tak jak eyes, więc wszyscy będą szczęśliwi). do głowy wpadły mi też jeszcze „SmOczki” – powiedzcie, że słodkie, biorąc pod uwagę charakter imprezy.

5. Podsumowanie.

BlinDz 2019 były inne zupełnie od poprzednich, co nie znaczy wcale, że gorsze. Inni ludzie, inne przygody, inne doświadczenia. Okropnie się cieszę, że z niektórymi udało mi się porozmawiać nieco dłużej, że poznałam tak wartościowe osoby, że mogłam sobie przypomnieć, jak to jest śmiać się i nie móc przestać i wreszcie kolejny raz udowodnić sobie, że rzeczy niemożliwe nie istnieją.

Wystarczy jedna drobna rzecz, czasem jedno słowo, jeden gest, żeby się uśmiechnąć. I właśnie odkrywania takich rzeczy, rzeczy dających czystą radość Życzę sobie i Wam. I do zobaczenia na kolejnych BlinDZ albo, jak kto woli, na pierwszych SmOczkach!

Podpisano, Clou, załogantka-widmo”.